Wydarzyło się to pewnego
jesiennego popołudnia. Wybraliśmy się nad jezioro, aby wyszukać kolorowe liście
do bukietu, o który poprosiła nas nasza babcia. Stwierdziła, że chciałaby mieć
w swoim pokoju chociaż namiastkę
jesieni. Ruszyliśmy więc ochoczo by spełnić jej życzenie .
Zbierając liście usłyszeliśmy
szelest dochodzący od strony pomostu, na którym wiatr rozpostarł już dość gęsty
dywanik z topolowych listków. Na początku nie mogliśmy niczego
dostrzec, ale po chwili zauważyliśmy biały, puchaty punkcik dziarsko
rozpychający się w plątaninie liści. To jakieś małe stworzonko uparcie
zmierzało ku końcowi pomostu. Ruszyliśmy w jego kierunku, aby w razie potrzeby wspomóc śmiałka. Nasze obawy były jednak nieuzasadnione. Biały
jegomość okazał się pełnym pasji do podróżowania globtroterem.
- Dokąd to wybierasz się misiu ? - zapytaliśmy.
- Chcę przepłynąć na drugą stronę tej wielkiej wody i rozpocząć
nową przygodę - odpowiedział misio.
- A jak Cię zwą ?
- Na imię mam Galahad.
Tak właśnie rozpoczęła się nasza przyjaźń z małym, odważnym
miśkiem o imieniu Galahad. Dodam jeszcze, że naszemu małemu przyjacielowi udało
się pokonać ,,wielką wodę'', gdzie czekała na niego rezolutna i równie
odważna dziewczynka o imieniu Olga. Z pewnością razem
przeżyją niejedną przygodę. Może nawet kiedyś sami o tym Wam opowiedzą :)